Nie podejmuję nawet dyskusji, mimo że "historyjek" i to co najgorsze - z najbliższego otoczenia, oraz tych odciśniętych na własnej skórze znam sporo.Zamieszczone przez radoshb
Rozrządy które wg. książkowych zaleceń mają być zmieniane co 90 tys. a realnie pękają już nawet po 50 tys to taki jeden z pierwszych przykładów przychodzących na myśl.
Rzecz tyczy się auta jeżdżonego przez osobę w poważnym wieku, auto kupione jako nowe w polskim salonie, wszystkie naprawy na czas itd itd.
Dopuki rzecz omawia się w kanonie wolnej pogaduszki o tym "co tam komu" itd. wszystko jest fajnie, miło i słonecznie - tak jak w tym wątku tutaj.
Gorzej kiedy taka francuska plaga uderzy w czyjś portfel albo rodzinny budżet.
O tym że te auta NIE są twarde wiem dość dobrze. Powiem wiecej - jest dokładnie na odwrót - są miękkie, co więcej grzebanie w nich, mnie osobiście najbliżej kojarzy się z rzeźbą w g....
Tak jak pisałem wyżej, nie będę przytaczał co i jak bo nie ma to sensu. Ale nawet na tym forum są osoby, które na własne oczy widziały książkę serwisową przeklętego francuskiego auta w rękach pierwszego właściciela, z wpisem o zmianie głowicy, regeneracji zaworów, wymianie rozrządu przy 130 tysiącach, po czym po następnych 20 tysiącach kolejny raz zrzucana głowica, nowa uszczelka itd.
Nie chcę tu rozlewać czary goryczy, która wezbrana jest już od dawna.
Jeden z forumowych kolegów, który siedzi też w temacie e32, podczas jednej z rozmów przez tel. na rzucone hasło "zepsuty immobilajzer w rencie '96" bez zastanowienia odpwowiedział "Stary znam temat, mieliśmy kiedyś takiego Scenica".
Szereg znajomych związanych z BMW też jest zdania, że kompromitację francuską tego pokroju lepiej spalić niż brać się za naprawy.
Sam chętnie pośmiałbym się z historyjek typu niegdysiejszy sąsiad, który za studenta kupił sobie "bacarre" - jakkoliwiek się to pisze i cokolwiek by to nie było, mimo że był zaprzeczeniem talentu technicznego i podobnie jak zostało to tutaj napisane - kupił to auto bo oczarowało go przestronnym i miłym welurowym wnętrzem, po kilku tygodniach posiadania tego cuda, pod którym wiecej przeleżał niż jeździł, także zrozumiał że "fajności" samochodu nie definiuje wygodny fotel z miękkiego weluru.
O "twardości" francuskiego badziewia przekonał się też inny znajomy, który zakupił "pużeta" chcąc go zaadaptować na auto do rozwożenia pizzzy. Historii o tym jak zgubił chłodnice wraz z kawałkiem pasa przedniego, ile się naszukał wlewu oleju zaraz po kupnie i o tym jak auto w końcu się złamało, jest tyle że starczyło by na nie jedną noc przy flaszce.
Wszystko jednak traci na śmieszności, kiedy pośród często powtarzanych historii typu "Sąsiad kupił nowego francuza, 15 lat temu i do dziś przeklina dzień w którym wybrał się po niego do salonu" można też umieścić własną osobę, lub kogoś ze swojej rodziny.
Jeszcze raz pozdrowienia i szerokości!





Odpowiedz z cytatem