Może to wszystko tak nie wygląda źle jak to opisałem. Kupiłem auto w ciemno. Zrobiono mnie w wała ze względu na uszkodzony silnik. Próbowałem naprawić, nie wyszło, wymieniłem, później jakaś usterka z bezpiecznikami, z 2 brakującymi kablami i tyle. Mam auto sprawne, ładne, niezniszczone, bezwypadkowe, które naprawdę fajnie jeździ. Rok temu wystawiłem na oto moto. Przyjechał klient, auto podniosłem, pokazałem jak to wygląda od spodu, dogadaliśmy się co do ceny. Nawet okazało się, że badania mi się skończyły wiec pojechałem razem z nim na stacje. Tam również wszystko OK, amortyzatory, hamulce, luzy itp. itp. Spisaliśmy umowę, klient pojechał. Wróciłem do domu. Dzwoni klient, że auto jedzie max 140 i że zapalił mu się check po 100 km. Kuuuurwa niemożliwe. Miesiąc temu byłem nad morzem, z 2 tyg wcześniej w Energylandi i nie było najmniejszego problemu, a tu nagle chłop kupuje i ma auto pada po 100 km. Normalnie klątwa, dobra niech przyjeżdża, oddam mu kasę. A że byłem już po pracy, a mieszkam 10 km od miasta podałem adres domowy. Mija 1.5h a facet dzwoni i mówi ze stoi pod dome. Gdzie stoisz? Okazało się, że pojechał 50 km w złym kierunku, bo są 2 miejscowości o tej samej nazwie. Nawet on miał pecha lub klątwę białej 7er. W końcu przyjechał, oddałem gotówkę, przeprosiłem i co mogę więcej. Później wypiłem ze złości chyba z 186 piw i poszedłem spać. Następnego dnia odpalam auto, faktycznie tryb awaryjny. Podłączam tester, błąd wałka wydechowego. Wymontowałem solenoide od vanosa. Popatrzyłem, obejrzałem, popryskałem zmywaczem, wsadziłem z powrotem, skasowałem błędy i. Auto jeździ do dzisiaj. Już to nie powraca, działa, cała elektryka, ABS, poduszki, silnik, wszystko wszystko sprawne. Tylko znowu miałem takie szczęście, że akurat wtedy jak auto sprzedałem to się spierdolilo. Nie mogło tydzień wcześniej, tydzień później tylko tego dnia i tej godziny. Dacie wiarę?