Czy Wy również macie to nieprzyjemne uczucie kiedy ruszacie zimnym autkiem w zimie i czujecie, że każde naciśnięcie gazu wrzyna się weń jak brzytwa? :P

No dobra, nieco przesadziłem, ale bardzo interesuje mnie Wasze zdanie na temat rozgrzewania silnika - zwłaszcza teraz, w zimie.

Jak ruszam z rana spod domu do miasta mam 15km prostej dwupasmowej drogi. Samochód przyspiesza jak żółw, ale zaraz nabiera się prędkości ok 100km/h no i jakoś niedlugo schodzi z rozgrzaniem go.

Dużo gorzej sprawa ma się w mieście, gdzie jak ruszam spod bloku w centrum, stoje w korkach kilkanascie minut a przyspieszenia zdarzaja sie sporadycznie. Wówczas silnik nie chce się prawie wogóle grzać :(


I tu jest punkt wyjścia mojego dylematu:

Jeżeli traktuję silnik delikatnie z racji tego ze jest zimny, dłużej będzie się on rozgrzewał a zatem dłużej potrwa jego praca w niekorzystnych warunkach.

Z kolei aby szybko zapewnić mu najlepsze warunki pracy,trzeba mu troszkę dać w d**e, a nie mam serca wkrecac go do 4tys kiedy on na kazdym kroku przypomina mi ze nie chce tak jechać :/


Dzisiaj zrobilem mały eksperyment, bardzo prosty i przewidywalny - ale zawsze :D

Zaraz po ruszeniu zimnym autkiem wrzuciłem manuala i ruszając z wyczuciem dawalem mu sie krecić do ok 3000 do następnej zmiany biegu. Silnik nagrzał się momentalnie, nawet od światel-do świateł widac bylo znaczną różnicę. Czy to zdrowe?



I teraz moje pytanie: czy warto się spieszyć (w granicach rozsądku) z rozgrzaniem silnika, czy jechać grzecznie na automacie i pozwalać mu się dlużej męczyć?